Nasza relacja: Orange Warsaw Festiwal

Nasza relacja: Orange Warsaw Festiwal

Orange Warsaw Festiwal w tym roku odbył się pod szyldem innego organizatora. Alter Alt przejęło stery dodając bardziej kameralny wyraz całej imprezie. Czy to dobrze? Nawet sam line up nie wyszczególniał się za bardzo na tle ubiegłorocznych edycji.

Jednak sama organizacja spisała się na ocenę dobrą. Jedynym minusem był bark dobrej komunikacji szczególnie w późnych godzinach nocnych. Oceniając atrakcje nie tylko koncertowe samego festiwalu można powiedzieć, że niczym nowym nie były ale jak na mały event każdy mógł znaleźć coś dla siebie np. silent disco, które rozbawiało festiwalowiczów i cieszyło na tyle, że parkiet liczył zawsze wysoką frekwencję! Kolejną jakże już popularną atrakcją był Kids Zone, który zapewniał zabawy dla najmłodszych uczestników dając chwilkę wytchnienia ich opiekunom.

Ochrona festiwalu sprawiała wrażenie bardziej wyluzowanych niż w poprzednich latach, nie było akcji zabierania batoników czy też kanapek, troszkę czułam się nieswojo zabawne, że jednak nadal większość imprez masowych w naszym kraju ma z tym problem jakoś w innej części Europy nie spotkałam się nigdy z takim przywitaniem. Oczywiście jedzonko, piwko i ogólny relaks na leżakach umilały czas w oczekiwaniu na kolejnych artystów.

Dzień pierwszy odbył się pod szyldem jednej artystki mianowicie Lany Del Ray. Tłumy dziewczyn w wiankach okupujące od wczesnych godzin pierwsze rzędy pokazywały kto tak naprawdę jest gwiazdą tego wieczoru. Jednak najpierw chcę napisać kilka słów o artystach grających na początku. Ja zaczęłam swój Orange od Sorry Boys. Subtelność, delikatność i oczarowanie słuchaczy. Bela swoim głosem jak i samym wyglądem pokazała że Polski zespół wcale nie musi czuć się gorzej na tle zagranicznych artystów. Niestety, mały namiot nie był nawet w połowie zapełniony, powiedzmy że przyczyna leżała w nie zbyt dogodnej dla wszystkich godzinie. Festiwalowicze dopisali natomiast na dużej scenie gdy grało Skunk Anansie. Ich energiczny show wciągnął każdego do wspólnej zabawy. Sama Skin kokietowała nie tylko publiczność ale i ochroniarzy, chodząc między nimi robią sobie zdjęcia czy śląc im całuski. Kobieta wulkan bez dwóch zdań mimo iż sam zespół ma już spory staż na scenie nadal potrafi mile zaskoczyć. Troszkę zabrakło mi starych utworów, wydaje mi się że grupa zbyt bardzo skupiła się na nowszym materiale czego osobiście nie popieram gdyż festiwal nie jest zbyt dobrym miejscem na promocje nowych dokonań. Przypadkowi słuchacze wolą jednak pobujać się do hitów niż mniej znanych im piosenek. Jednak cały koncert w mojej
osobistej ocenie był najlepszym tego dnia! Wiem, że większość nie podzieli mojego zdania gdyż dla nich Lana Del Ray była objawieniem tego wieczoru. Cóż mogę napisać tak by być w miarę obiektywną. Koncert na który czekało tyle ludzi zawsze wyróżnia się spośród innych bo jest w nim pełno emocji fanów i całej atmosfery stworzonej przez nich. Bez wątpienia była ona najlepsza. Akcja z serduszkami czy długie owacje sprawiły że sama artystka była bardzo wzruszona tak ciepłym przyjęciem. Odzwierciedliła to schodząc w tłum w trakcie występu nawet kilka razy. Przedłużając cały koncert nawet o kilka minut. Jakoś jednak mnie jej występ nie zachwycił czasami był wręcz monotonny i bez wyrazu. Sama oprawa sceny, jej wygląd ogólnie cała otoczka przeniosła widza w lata 60. Muszę przyznać że głosu jej nie brak czasem słychać było sample ale to zrozumiałe trzeba sobie jakoś radzić by wykończenia niektórych utworów były zbliżone do tych z płyty. Najbardziej chyba mnie rozczarował zły dobór setlisty. Hity jak "Blue Jans" czy "Born to Die" wznawiało reakcje publiki po to by znów ugasić jej energię taka troszkę huśtawka emocjonalna zafundowana przez Lanę. Nie wątpliwe odkryciem tego wieczoru okazał się zespół Blossmos przyjemne dla ucha rytmy Indie umiliły oczekiwanie na Die Antwoord. Wizualny spektakl z paraliżującym brzmieniem w tle tak można podsumować cały występ Die Antwoord. Ich bezczelność to oryginalność w czasach hipsterów i muzyków grających pod publiczkę. Osobiście nie przepadam za takim typem wyrazu artystycznego ale bez dwóch zdań był to idealny zespół na zamknięcie pierwszego dnia!

Dzień drugi rozpoczął deszcz i burza. Niestety, pogoda nie zbyt się spisała jednak to nie przeszkodziło Tomowi Odellowi w zagraniu genialnego koncertu. Mimo, ściany deszczu fani stali pod sceną i wspierali artystę a on w zamian dał z siebie 100%! Jeden z najlepszych występów tegorocznej edycji. Pełny emocji, klimatu i tego wszystkiego co każdy koncert powinien zawierać. Sam Tom pokazał, że tak naprawdę nie trzeba mieć mega oprawy graficznej czy też innych bajerów by zachwycić.
Minimalizm przy tak dobrym głosie stworzył piękną całość. Urzekła mnie reakcja ludzi, którzy bawili się wyśmienicie mimo nie zbyt
komfortowych warunków pogodowych. Nowa płyta zapowiada się obiecująco jak i sam Odell, który z roku na rok rośnie do rangi Mega artysty. Tak bardzo się cieszę  na kolejny jego występ w listopadzie, ci którzy nie byli będą mieli szansę przekonać się sami o tej niezwykłości. Pozostając nadal na dużej scenie i w klimacie młodych artystów trzeba wspomnieć o MØ. Pełna pozytywnej energii, zniewalająca i ambitna! Tak powinien brzmieć dobry pop jeśli w ogóle jeszcze gdzieś taki nagrywają? Nie był to mój pierwszy koncert MØ. Za każdym razem pokazuje, że jej brzmienie ewoluuje co innego układ taneczny ale muzyka na swój sposób porusza każdego z nas. Ogólnie publiczność również swoim entuzjazmem sprawiła że artystka większość występu schodziła do tzw. fosy by być jak najbliżej fanów. Moim faworytem drugiego dnia bez wątpienia była grupa Editors. Ich powrót po ciężkiej chorobie wokalisty był oczekiwany przez fanów. Małe problemy techniczne nie przeszkodziły w zagraniu bardzo dobrego koncertu. W porównaniu do wcześniejszych występów brakowało mi tej energii jaką zawsze zespół dawał ze swojej strony jednak było to zrozumiałe po tak długiej przerwie i powrotu do formy. Sama pogoda dała piękną aurę koncertowi.

Zachodzące słonce idealnie wpasowało się w klimat piosenek. Pomieszana setlista zawierająca wcześniejsze jak i najnowsze utwory sprawiła dynamiczną reakcję tłumu. Mam nadzieję, że już niedługo Editors w pełni sił powróci do Polski, trzymam mocno kciuki za Toma Smitha bo jego głos jest nie powtarzalnie piękny a sam zespół może z czasem urosnąć do rangi koncertowych gigantów. Zmierzając ku zakończeniu trzeba wspomnieć o jedynym polskim akcencie jakim było mi dane posłuchać tego dnia. Natalii Przybysz jej płyta "Prąd"  zatrzęsła Polskim rynkiem muzycznym. Koncertowo brzmi bardzo dobrze. Niestety miejscami było słychać, że przeziębienie wzięło górę nad wokalem jednak mega szacunek dla samego oddania względem fanów i zagrania koncertu mimo takiej niedyspozycji. Zresztą nie na darmo śpiewa "...to ja jestem księżyc i słońce". Nie wypada nic nie napisać o głównym headlinerze całej imprezy mianowicie Skrillex ale cóż tu pisać jeśli nie umiesz ująć tego groma hałasu i laserowych wizualizacji, które sprawiają że twój mózg eksploduje ale tak hmmm fajerwerki były fajne. Na zakończenie mojej przygody z Orange Warsaw Festiwal Daughter po tej dawce szalonych brzmień i barw nastał idealny spokój, kojący balsam na krwawiące bębenki uszne. Miałam wrażenie że znalazłam się w niebie, naprawdę i po raz pierwszy dreszcz przeszły moją skórę tak będę wspominać koncert Daughter, zespołu który ma ogromny potencjał. Jeszcze tacy młodzi i onieśmieli ale to jeszcze bardziej dodaje uroku całej ich muzyce.

Podsumowując chyba nie warto zapraszać artystów z górnej półki by stworzyć dobry festiwal czasem mniej znani potrafią wprawić widza w
większe osłupienie. Niestety festiwale mają to do siebie, że musi być z nich kasa a jak nie ma dobrego headlinera to wiadomo imprezy nie będzie. Miejmy nadzieję że kolejna edycja Orange Warsaw Festiwal odbędzie się już za rok tylko może miejsce inne? Tor na Służewcu akustycznie leży nic nie wspominając o pięknej woni koni taki lekki obciach nie sądzicie?

Komentarze: